piątek, 22 lipca 2011

Vier

Furia wracała wtedy, kiedy nie mógł przebyć jakiejś bariery, obojętnie, czy była nią kolejna odmowa pracy, czy też po prostu to wrzeszczące dziecko. Nierzadko zresztą przeklinał sam siebie, że pozwolił sobie na tę parę chwil słabości. Weneryczna rozpusta – jak nierzadko nazywał swoje wyczyny w myślach. Nie do wiary, że parę chwil może tak diametralnie zmienić perspektywy człowieka na osiemnaście długich lat – nie licząc, oczywiście, dziewięciomiesięcznego okresu, w którym bękart rozwijał się w brzuchu swojej sprytnej matki. Dalej nie liczył, bo zawsze wyobrażał sobie, że dziecko powinno w wieku lat osiemnastu wyfrunąć z domu, kompletnie niepomny tego, że z rodzicami przesiedział lat dwadzieścia pięć.
Jeszcze jeden telefon z wymijającą odpowiedzią dotyczącą jego Curriculum Vitae sprawił, że na parę minut popadł w stupor; przekroczył bowiem jakąś granicę, w której można zaciskać zęby i marszczyć brwi. Usiadł po prostu w jakiejś półpozycji, patrząc tępo na podłogę.
Nie zawsze tak było, oczywiście. Przez parę pierwszych lat w jakiś sposób pomagało mu to. Wpadanie we wściekłość stanowiło pewnego rodzaju katharsis, lek na całe zło, które go otaczało – na kobietę, która zmusiła go, żeby został, i na dziecko, które było łańcuchem, którym go do siebie przykuła. Nieraz zresztą, kiedy w nocy, śpiąc na kanapie przed telewizorem pełnym jasnoniebieskiego śniegu, czuł obrzydliwą, oślizgłą pępowinę, która zaciskała się na jego szyi niczym pętla szubienicy.
Wykręcił kolejny numer.
- Halo? Witam, mam pytanie, czy nie przyjęliby państwo nauczyciela języka angielskiego z dyplomem dwóch uczelni z doskonałymi referencjami? Nie? Momencik, momencik, czy może pani...
Furia-stupor-furia. Choć częściej stupor. W przeciągu tych paru lat coraz bardziej czuł się jak popioły ogniska, które próbowało strawić cały las, nie mogąc nigdy przeobrazić się w pożar, który mógłby pożreć coś więcej niż parę zgniłych liści.
Nienawidził swojego słodkiego głosu, który zawsze wzywał wtedy, kiedy rozmawiał ze swoim potencjalnym przyszłym pracodawcą. Zawsze łajał się, że skoro i tak nie dał rady dostać pracy, to powinien był brzmieć bardziej pańsko lub bardziej niedbale. Ale kilka minut potem, kiedy zbierał się w sobie, wszystko wyparowywało.
Rynek nie faworyzował jego wykształcenia, stwierdził po prostu kiedyś. To było normalne i należało się po prostu przekwalifikować – odejść, odejść, odejść...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz